Z bułkami szwedkami łączy się bardzo zabawna historia. Otóż znam pewnego bardzo młodego Szweda, który jest ich wielkim wielbicielem. Za każdym razem, gdy przyjeżdża do Polski zajada się nimi o każdej porze dnia. Wnioskując po nazwie, chyba powinno być na odwrót, choć kto wie, może nazwa wskazuje właśnie na największych smakoszy tych bułeczek.
Śmieszne jest też to, że gdy jedziemy w odwiedziny, do Szwecji właśnie, bierzemy ze sobą ogromną ilość bułeczek, aby i tam mógł cieszyć się ich smakiem (po wcześniejszym zamrożeniu, bo przecież tak długo by nie wytrzymały). Ostatnio byliśmy pierwsi w kolejce do piekarni (ok. 5 rano), aby kupić je w stanie najświeższym jak to tylko możliwe. Niestety nasz plan nas pokonał, bo przez to, że były jeszcze ciepłe, zagrzały się w bagażniku i została z nich tylko mokra papka.
Następnym razem, zamiast przywozić kilogramy kupionych bułek, zaoferuję zrobienie ich na miejscu, jako że opracowałam już odpowiedni przepis:)