Jak już pewnie wiecie, jeśli czytacie przepisy regularnie, mam małą słabość do focacci. Uwielbiam jej miękkość i niesamowity, przebijający się smak oliwy. Tego smaku nigdy za wiele, dlatego czasami lubię pomaczać je jeszcze w dodatkowej porcji. Szaleństwo!
Z focaccią zwykle mam tak, że piekę ją późnym wieczorem. Tak się jakoś składa. Więc kiedy rozum mówi mi- idź spać, ja słucham serca i wkładam do piekarnika brytfankę, w której urośnie moje cudo. Dzięki temu mój zaspany organizm budzi się zapachem pysznego pieczywa. A gdy jeszcze dodam do focacci moje ulubione zioła, to zapach staje się po prostu nieziemski. Nie da się nie zjeść kawałka. I jeszcze jednego. I jednego…
Tym razem jednak postanowiłam zaszaleć z ciastem i dodałam do niego nietypowego dodatku- piwa. Czy nadal można więc nazwać ten wypiek focaccią? Moim zdaniem tak, bo zawiera też inne charakterystyczne dla focacci elementy. A miąższ jest jeszcze bardziej miękki i interesujący w smaku.