Oczekiwanie na wyrośnięcie nocnego chleba to prawdziwa magia. Zresztą powtarzam to nie od dziś. Czary dzieją się, gdy daję bochenkowi dłużej rosnąć. Gdy wieczorem mieszam ciasto, żeby upiec je dopiero nad ranem – ogarnia mnie prawdziwa ekscytacja. Wstaję rano zastanawiając się, jak bardzo mój chleb urósł (nigdy nie można tego na 100% przewidzieć). Obiecuję sobie, że najpierw wykonam podstawowe poranne czynności, dopiero później do niego zajrzę.
Rozgrzewam piekarnik i czekam. Nie chcę go „rozdrażnić” zbyt wczesnym odkrywaniem. Gdy piekarnik wreszcie osiągnie odpowiednią temperaturę, idę w moje tajemne, ciepłe miejsce i zaglądam pod materiałową szmatkę.
Czasem tajemnicę można poznać już wcześniej, gdy żytni chleb nocny wyrośnie do tego stopnia, że rozpiera szmatkę. Wtedy rozpiera również mnie od środka, bo już wiem, jak bardzo będzie puszysty i jak niezwykłe, piękne wręcz dziurki utworzą się w miąższu chleba. Jak widzicie jestem uzależniona. A tak niewiele trzeba, żeby stworzyć własny bochenek!