Gdy ostatnio zrobiłam chleb sezamowy na zakwasie przypomniało mi się jak bardzo lubię pieczywo z tym ziarnem. Dzięki niemu miąższ nie tylko nabiera charakterystycznego, trochę orzechowego smaku, ale też jest przyjemnie chrupiący.
Zachęcona poprzednim wypiekiem postanowiłam zająć się sezamową ciabattą. Prawdę mówiąc od kilku dni mam do niej pecha, bo po prostu o niej zapominam. Za pierwszym razem, gdy postanowiłam, że moja ciabatta będzie rosnąć przez noc, przypomniałam sobie o niej wieczorem następnego dnia, gdy była już pokryta suchą skorupą z góry. Następnym razem, gdy się do niej przymierzałam, przypomniałam sobie, że zaniosłam ją do pomieszczenia, gdzie suszy się pranie (dzięki temu chleb rośnie w ciepłym miejscu, bez konieczności rozgrzewania palników) kilka dni wcześniej:) Ciabatta spleśniała.
Do trzech razy sztuka mówią i dałam jej ostatnią szansę. Udało się, dzięki kilkugodzinnemu wyrastaniu chleb ma podłużne dziury w miąższu co wygląda fantastycznie:)